Gdzie jest Sylwia?
Sylwia Iszczyłowicz przepadła jak kamień w wodę. Zaginęła 26 listopada 1999 r. W domu czekali na nią mama i dwaj bracia. Po 23 latach, kilku, nie tylko policyjnych, hipotezach oraz niejednej wizji niejednego jasnowidza nadal nie wiadomo, co się stało w jesienne popołudnie, na odcinku 300 metrów głównej ulicy Zabrza.
Dziewczynka miała 9 lat i wybrała się na spotkanie oazowe w parafii pw. św. Andrzeja. Później okazało się, że w nim nie uczestniczyła. Mama zaczęła jej szukać od razu, bo córka nie miała zwyczaju się spóźniać. Nie odnalazła jej, tak samo jak zawiadomieni policjanci, a później wolontariusze, biorący udział w poszukiwaniach oraz jasnowidze, których wskazówki nigdy nie doprowadziły do Sylwii. Dokładnie i wielokrotnie przetrząśnięto okolicę, Bytomkę przeszukiwali nurkowie. Bez rezultatu. Poza bawełnianą rękawiczką, tak mało charakterystyczną, że mogła, ale nie musiała należeć do dziewczynki, nie natrafiono na żaden ślad. Ostatnią osobą, która widziała 9-latkę była bibliotekarka. Sylwia mijała filię Miejskiej Biblioteki Publicznej około godz. 18.30, była wówczas 150 metrów od domu.
Co się stało z dziewczynką? Po 23 latach to pytanie wciąż jest aktualne.
Sprawą Sylwii Iszczyłowicz zajmuje się Archiwum X Komendy Wojewódzkiej Policji w Katowicach, zaś zabrzańska nigdy nie zamknęła jej poszukiwań. Jedyna różnica jest taka, że dziś ich celem nie jest dziecko, a dorosła, 32-letnia kobieta.
Hipotezę o porwaniu lub porwaniu przez handlarzy organami policjanci wykluczyli. Z kilku powodów. Zostaje ta najgorsza, że Sylwia nie żyje, ale i tu nie żadnych pewnych faktów.
Czy dowiemy się, co spotkało dziewczynkę na odcinku 300 metrów, na najbardziej ruchliwej ulicy Zabrza?